Myślenie magiczne w ekonomii.
Kwestie gospodarcze stanowią najczęstszą przyczynę konfliktów na Nowym Ekranie. Jakiś czas temu sformowałem postulat organizacji debat ekonomicznych Nowego Ekranu. W odpowiedzi dowiedziałem się, że takie debaty nie mają sensu. Uzasadnienie było bardzo ciekawe. Zwolennicy liberalizmu gospodarczego twierdzili, że mają takie poparcie autorytetów, że żadna dyskusja nie ma sensu, ponieważ ich popierają autorytety. Przeciwnicy liberalizmu gospodarczego stwierdzili, że żadna debata nie ma sensu ponieważ nikt, nikogo do swych racji nie przekona.
Trzeba przyznać, że w obu tych postawach coś jest. Jedni mają za sobą faktycznie całą plejadę gwiazd. Drudzy tyle razy próbowali bezskutecznie przekonywać fancluby liberalne, że doszli do wniosku, że wszelka dyskusja nie ma sensu. Jedni są ślepi na argumenty drugich i vice versa.
Zawsze uważałem się za konserwatywnego liberała. Czytywałem Friedmana, Gwiazdowskiego, Korwin-Mikkego. Czasami trafiłem na jakieś teksty klasyków - Smitha, Hayeka. Słuchałem wykładów Hansa Hermanna Hoppe'a jak i Ayn Rand. Jest wiele aspektów konserwatywnego liberalizmu, z którymi nadal się zgadzam. Mimo wszystko, moje poparcie dla tych idei z każdym rokiem słabnie. Nie mają na mnie wpływu żadne lewackie teksty. Nie dałem się zmanipulować socjalistom, żadnych ich tekstów po prostu nie czytałem, ani nie słuchałem. Tym kto mnie zraził do koncepcji liberalnych byli sami liberałowie.
Pochodzę z rodziny, w której przedsiębiorczość jest tradycją. Mój ojciec przez 30 lat prowadził działalność gospodarczą, mój brat prowadzi, ja prowadziłem przez lat 6. Ojca zniszczył system gospodarczy panujący w Polsce, mój biznes także. Mój brat jeszcze sobie jakoś radzi. Wydawać by się mogło, że powinienem być zdecydowanym zwolennikiem skrajnych form liberalizmu. Jednak tak nie jest.
Przez długi czas uważałem koncepcje gospodarki liberalnej jako swoistą ekonomiczną teorię wszystkiego. Teraz jestem przekonany, że taka teoria jeśli istnieje jeszcze nie została w pełni sformułowana. Jak wszyscy wiedzą, newtonowskie zasady fizyki są prawdziwe tylko w szczególnych przypadkach. Owszem, te szczególne przypadki obejmują zdecydowaną większość otaczającego nas świata, jednak w przypadkach krańcowych po prostu nie działają. Fizyka Einsteina działa już w szerszym zakresie. Stanowi ona rozwinięcie fizyki newtonowskiej. Jak wiadomo również i ona nie stanowi tak zwanej teorii wszystkiego. Również wszelkiego rodzaju M-teorie i inne wymysły "strunowców" są palcem na wodzie pisane i póki co nie zdobyły miana teorii ultymatywnej (ostatnie eksperymenty zdają się sugerować, że nigdy nie zdobędą).
Warto sobie zadać pytanie, czy koncepcje wolnorynkowe austriackiej szoły ekonomii stanowią teorię ultymatywną? Osobiście jestem przekonany, że nie. Podobnie jak z Newtonem koncepcje te sprawdzają się tylko w szczególnych przypadkach. Według mnie jako taki szczególny przypadek należy wskazać "świat dziewiczy". Świat, w którym znajdujemy się w warunkach początkowych. Skumulowany kapitał wynosi zero. Tylko w takim wypadku gospodarka liberalna stanowi rozwiązanie ultymatywne. Czy interwencjonizm państwowy jest remedium? Oczywiście nie. Wszelkiego rodzaju socjalizmy stanowią tylko i wyłącznie rozwiązanie gorsze. W takim więc razie może lepiej byłoby jednak wprowadzić koncepcje liberalne? W odpowiedzi na to pytanie muszę wytłumaczyć skąd się bierze mój narastający sceptycyzm względem koncepcji liberalnej.
Spośród 100 największych podmiotów gospodarczych na świecie tylko 34 stanowią państwa. 66 są to korporacje międzynarodowe. Zgłębiając temat można zauważyć, że nawet taki podział nie jest do końca rzeczywisty. Okazuje się bowiem, że wiele spośród tych korporacji stanowi w rzeczywistości jeden byt gospodarczy. Korporacje prowadzą własną politykę. Politykę "zagraniczną" - co w przypadku korporacji oznacza politykę względem dowolnych podmiotów prawa międzynarodowego, politykę kulturalną oraz politykę gospodarczą. Każde przedsiębiorstwo, czy korporacja działa na zasadzie interwencjonizmu. Człowiek, który założyłby korporację polegającą na tym, że zatrudnieni pracownicy robią co chcą zbankrutowałby bardzo szybko.
Oczywiście, w prawdziwie wolnorynkowej gospodarce, która byłaby budowana "na gołej ziemi" wielkie korporacje nigdy by nie powstały. Ich powstanie zawdzięczamy tylko i wyłącznie interwencjonizmowi państwowemu, który był zazwyczaj konserwencją prowadzonej polityki zagranicznej. Jeśli przyglądnąć się uważnie historii ludzkości z łatwością dostrzeżemy w jaki sposób budowały się wielkie korporacje. Właśnie perspektywa historyczna jest elementem całkowicie obcym w spojrzeniu gospodarczych liberałów. Potęga gospodarcza państw zawsze wynikała z ich polityki zagranicznej. W krajach liberalnych gospodarczo miało to taki efekt, że z czasem wyrosłe na potędze gospodarczej kraju korporacje oderwały się od polityki swojej macierzy i zaczęły stanowić odrębne podmioty polityki międzynarodowej.
Oznacza to ni mniej, ni więcej, że wprowadzenie całkowicie wolnego rynku sprawi, że jedyny interwencjonizm jaki będzie miał miejsce, będzie w wykonaniu korporacji. Ktoś kto twierdzi, że w takiej sytuacji korporacje upadną dowodzi tego, że nigdy niczego w życiu nie wyprodukował by potem to sprzedać na wolnym rynku. Najgorętsi zwolennicy wolnego rynku, których w życiu spotkałem (nie mówię, o teoretykach żyjących z pisania na ten temat, tylko ludziach pracujących w gospodarce realnej) były to osoby, które zarabiały na życie produkując lub pracując na garnuszku wielkich korporacji lub państwa. Były to osoby, których proces bogacenia był ograniczony poprzez przetargi, w których wygrywali lub poprzez ceny i warunki dostaw towarów produkowanych przez wielkie korporacje. Liczni podwykonawcy dużych przedsiębiorstwa i mali ciułacze, próbujący wybić się na rynek poprzez wygrywanie przetargów publicznych. Wszyscy oni, jak jeden mąż twierdzili, że gdyby nie państwo i przepisy zarabiali by majątek, a korporacje z którymi konkurują upadłyby natychmiastowo.
Powtarzane jak mantra przez liberałów twierdzenie, że zysk jest święty stanowi pospolitą bzdurę. Podobnie jak drugie twierdzenie, że potrzeby ludzkie są nieograniczone. W drugim stwierdzeniu liberałów pokutuje błąd braku uwzględnienia w swoich rozważaniach czynnika czasu. Czas sprawia, że potrzeby ludzkie są ograniczone. Doba ma 24 godziny i jeszcze przez długi czas to się nie zmieni. Wytwarzając nowy produkt konkurujemy o czas naszego klienta. Przysłowie "czas to pieniądz" jest liberałom chyba całkowicie obce. Od początków XX wieku możemy zaobserwować zjawisko wypierania produktów. Wcześniej zjawisko to również był obecne, jednak nie miało ono takiego charakteru. Samochód wyparł bryczkę, telewizja wyparła przedstawienia teatralne, Internet wypiera telewizję. Z braku czasu ludzie wybrali samochód, z braku czasu ludzie wybrali telewizję, Internet natomiast wybierają z powodu wyższej funkcjonalności. Wraz z ulepszaniem się technologii wejście na rynek staje się coraz trudniejsze i bardziej kosztowne. Oznacza to, żeby wejść na rynek potrzebny jest większy kapitał. Większy kapitał oznacza dłuższy czas amortyzacji inwestycji. Dłuższy czas amortyzacji inwestycji oznacza większe ryzyko. Znowu ten czas. W sytuacji takiej, zysk staje się pojęciem względnym. Zysk możemy odnieść tylko do przeszłości. W kwestiach przyszłości jesteśmy skazani na ryzyko. Ryzyko z każdym dniem coraz większe.
W sytuacji takiej, metodą amortyzacji ryzyka staje się interwencjonizm. Interwencjonizm bynajmniej nie państwowy, a korporacyjny. Świetnym przykładem mogą być komputery. Od długiego już czasu istnieją technologie pozwalające na produkcję procesorów o 1000 rdzeni. Istnieją też algorytmy umożliwiające im skuteczne działanie. Nie trafiają one jednak na rynek. Wynika to z potrzeby opróżnienia magazynów i zwrotu inwestycji w aparaturę do produkcji procesorów 4-8-16 czy ileś tam rdzeniowych. Równocześnie nastąpiła oligopolizacja producentów takiej aparatury. Nikt nowy nie wejdzie na ten rynek. Nawet jeśli wprowadzić w świecie całkowity liberalizm. Gwarancja zwrotu długotrwałej inwestycji jest ważniejsza dla wielkich koncernów aniżeli krótkotrwały zysk. Co z tego, że wyprodukują teraz 10 miliardów procesorów o 1000 rdzeni, jeśli za dwa lata nie sprzedadzą nic. Kontrola takiego rynku leży w interesie wszystkich graczy, więc stworzono system interwencjonizmu korporacyjnego hamujący rozwój. O mechanizmach takiego interwencjonizmu rozpisywać się nie będę, kto nie prowadził działalności gospodarczej w branży nie zrozumie.
Nie da się w chwili obecnej na skalę kraju wprowadzić w pełni liberalnego systemu gospodarczego. Jego wprowadzenie oznaczałoby bardzo krótkotrwały okres wolności gospodarczej, natychmiastowo zdominowany przez globalne korporacje, które zrobiłyby to co miało miejsce w Polsce po roku 1991. Historia ustawy Wilczka powinna stanowić dowód na to, że liberalny system gospodarczy z natury rzeczy jest systemem nietrwałym. Jego czas życia jest zależny od dysproporcji w posiadanym kapitale. Im większe dysproporcje kapitału, tym czas życia liberalizmu krótszy. W sytuacji kiedy panującym ustrojem jest demokracja, to prędzej czy później wolny rynek albo przesunie się w stronę faszyzmu, albo socjalizmu korporacyjnego. Następstwem zarówno jednego, jak i drugiego będą narastające niepokoje społeczne i rewolucja. Albo resetująca system, wprowadzająca ponownie liberalizm, albo wprowadzająca dyktaturę. Liberalizm w warunkach dyktatury doprowadzi do zjawiska podobnego. Kumulacja kapitału osiągnie poziom, gdzie dyktator stanie się uzależniony od korporacji, co oznacza naturalne przesunięcie w stronę faszyzmu. Alternatywnie dyktator może ograniczać rozrost kapitału poprzez wdrażanie rozwiązań socjalistycznych. Tak czy inaczej w końcu będziemy mieli do czynienia z korporacjonistycznym faszyzmem lub korporacjonistycznym socjalizmem. Z punktu widzenia obywatela jeden pies. Zły, groźny pies, który nie tylko szczeka i warczy, ale także gryzie.
Jaka więc powinna być "ekonomiczna teoria wszystkiego"? W jaki sposób rozwiązać w chwili obecnej problem globalnych korporacji, które z natury rzeczy stanowią zaprzeczenie wolnego rynku? Osoba, która wpadnie na rozwiązanie z całą pewnością nie dostanie Nobla. Zamiast tego prędzej dostanie kulkę w łeb. Tutaj pojawia się ciekawa kwestia. Jeżeli korporacja zleci komuś zabójstwo, jak wyciągnąć konsekwencje prawne? Kogo ukarać i w jaki sposób? Aresztować cały zarząd, w którym decyzję podjęto większością głosów w tajnym głosowaniu? Aresztować właścicieli? A jeśli właścicielem jest inna korporacja? Skoro nie da się wyciągnąć wobec korporacji konsekwencji prawnych w tak istotnej kwestii jak zabójstwo to jak sobie ktokolwiek wyobraża wprowadzenie wolnego rynku? Zdelegalizujemy korporacje? W Polsce? Przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ich interesy na naszym rynku reprezentowała osoba fizyczna. Osoba, której konkurencja będzie miała ciągłe wypadki samochodowe i pożary w fabrykach. Skoro nie będzie możliwości ograniczenia rozwoju przepisami (jak w chwili obecnej) z racji bezkarności będzie można sięgnąć po środki przymusu bezpośredniego. Wszystkim liberałom pozostawiam tę kwestię do rozważenia.
Zapiski spod lasu
Mieszkam na górce pod lasem, więc mam szeroką perspektywę spojrzenia na świat.